Po przygodzie w knajpce na rozdrożu byliśmy już całkiem wkurzeni. Robiło się ciemno a do najbliższego miasta (Dong Hai) mieliśmy ponad 60 km. Nie rezygnowaliśmy. Odkryliśmy w sobie nowe pokłady mocy kalamburycznych tłumacząc ludziom w jakiejś wiosce kto my i że spać.
Nie znam nazwy tej skromnej miejscowości. Zamieszkiwali ją pewnie w większości ludzie pracujący w licznych w okolicy kopalniach odkrywkowych kruszywa drogowego (ścinają góry po prostu). Tam też udali się następnego ranka nasi gospodarze skuterem. Nie chcieli od nas żadnej zapłaty za nocleg i śniadanie. Ciekawi obcych w miarę możliwości pytali o nasz świat. Spytali o dolary bo nie widzieli jeszcze. Arek wyciągnął jednodolarówkę i jako gest/pamiątkę podarował “dla mamy”.
Dziękuję za uwagę.