See you again Lao

Posted by

Niestety zaczęliśmy podróżować po Laosie zdecydowanie za późno. Niespodziewane problemy na granicy i kupno motocykli zajęło swój czas. Wiedzieliśmy że nie damy rady pojechać w miejsca, które planowaliśmy odwiedzić już od dawna, teraz jednak zdaliśmy sobie sprawę, że nie pojedziemy też do prowincji Phongsali, na odwiedzeniu której szczególnie mi zależało. Fakt był taki, że musieliśmy jak najszybciej wyjechać z Laosu i dojechać do Hanoi, żeby zdążyć na samolot do Saigonu. Tak też padł pomysł przeprawy łódką przez góry. Opcja skracałaby drogę o jeden dzień. Słyszeliśmy o takiej opcji od poznanego Holendra i bazując na tej informacji dojechaliśmy do wioski Nong Khiaw, nawet nie przyjmując do wiadomości, że coś może się nie udać.

Oczywiście wszystko się udało. Musieliśmy tylko zapłacić za przewóz motorków jak za dodatkową osobę. Powiadomiono nas też że musimy sami sprowadzić motorki na dół do rzeki i załadować na łódkę, chyba że zapłacimy miejscowym chłopakom za pomoc. Oczywiście nie było o tym mowy. Do rzeki prowadziły strome schody i zapowiadało się sporo roboty. Na szczęście szybki rekonesans wskazał możliwość przejechania przez prywatne podwórze, żeby dotrzeć do stromej pseudoscieżki przy schodach. Wymagało to uaktywnienia w naszych motorkach wersji hard enduro, w któąa jak wierzyliśmy są wyposażone. Miejscowi byli dość zdziwieni, wyglądało na to, że wcześniej nie wpadli na taki pomysł. Ostatecznie pomogliśmy zrobić to samo miejscowym żartując, że chcemy 100 tys. za pomoc. Niestety najcięższe było dopiero przed nami.

Łódka nie miała rozkładanej burty, wiec musieliśmy podnieść motorki na jakieś 1,5m żeby włożyć je od góry. Tym razem przydała się pomoc Laotanczyków, ale z szacunku za naszą pomysłowość zrobili to za darmo. Łódka miała kilka drewnianych ławeczek i z przodu 2 siedzenia samochodowe, na które zostaliśmy zaproszeni. Dla nas było to jak business class, gdzie w przeciwieństwie do reszty pasażerów mogliśmy rozprostować nogi. Slowboat napędzany dieslem powoli wspinał się w górę rzeki omijając skały wystające z wody (końcówka pory suchej, więc woda bardzo niska). Po drodze była dobra okazja do obserwacji życia ludzi związanych z rzeką. Jedni wylawiali rzeczną trawę, inni tłukli kijami bambusowymi w wodę (prawdopodobnie naganiali ryby w zastawione sieci), ktoś nurkował, ktoś inny robił pranie, ale największe zamieszanie bylo przy płukaniu mułu rzecznego. Robili to zarówno ludzie z okolicznych wiosek, jak i całe firmy przy pomocy koparek. Zgadywaliśmy że szukają złota. Płynąc 6 godzin przez górską dolinę dotarliśmy ostatecznie do wioski Muang Khua oddalonej już tylko 50km od granicy z Wietnamem.

Wioska jest dość popularną bazą wypadową na trekking po okolicznych górach. Niestety na takie atrakcje to pewnie dopiero następnym razem możemy się porwać. Rano szybki rajd w stronę wietnamskiej granicy pokonaliśmy bez zbędnych przystanków pomimo kolejnych przepraw przez rzeki.

Laos jest niesamowitym miejscem. Niezwykle przyjaźni ludzie, do tego traktują nas jak powietrze, bez natręctwa, czasem ze zdrowym zainteresowaniem, nigdy przesadnym. Niesamowite krajobrazy, pierwotna dżungla, świetne góry, jaskinie, jeziora.

Zdecydowanie jest tu do czego wracać i naprawdę chciałbym przyjechać tu raz jeszcze, tym razem na dłużej, bo tu czas płynie o wiele bardziej leniwie niż gdziekolwiek indziej.

Kilka faktów dla planujących podróż:

1. Pozdróżowanie po Laosie jest możliwe po drogach i rzekach. Z drogami jest ten problem, że to co jest zaznaczone na mapie nie zawsze istnieje, jest jednak wiele dróg nie oznaczonych na mapach więc trzeba pytać miejscowych.

Rzeki zwykle mają zorganizowany transport i pływają po nich takie kursowe łódki, trochę droższe niż autobus. Wiadomo, w porze deszczowej rzeki będą lepsze, w porze suchej lepiej postawić na drogi.

2. Język. Laotański jest trochę podobny do tajskiego. Mają tu tajska telewizję, więc rozumieją dużo po tajsku (szkoda, że my nie). Lepiej nauczyć się jak najwięcej, bo poza miastami niewiele osób mówi po angielsku. Migowy oczywiscie funkcjonuje bez zarzutu.

3. Ceny. Walutą jest KIP. 1USD- 8200KIP. Bankomaty i kantory w miastach, przy granicach zwykle można płacić inną walutą ale po niedobrym kursie. Jest troche drożej niż w Wietnamie.  Noclegi 30-100 tys. KIP za pokój (15-40 zł), obiad lokalny 10-40 tys. KIP (4-15 zł).

4. Jedzenie i picie. Królują zupy, ryż, mięso, ryby rzeczne, warzywa. Jedzennie uliczne, bardzo smaczne. Laotańczycy są dumni ze swojego BeerLao, do tego często serwują lokalny samogon LaoLao. Piją dużo zielonej harbaty, kawa jest dobra, ale czasem ciężko ją dostać, bo zamiast klasycznej laotańskiej podają nescafe 3in1, fuj…

5. Życie. Żeby zsynchronizować się z otoczeniem koniecznie trzeba się wyluzować.

Tyle z podstaw, gdyby ktoś się wybierał z chęcią pomogę.

Hawk!