Wylądowałem na Maderze późnym wieczorem. Wyszedłem z lotniska, spojrzałem w górę i wziąłem wdech. Konstelacja Oriona, ciepłe, wilgotne powietrze, zapach jakiś nieznanych mi kwiatów i śpiew dziwnych wieczornych ptaszków, tak powstał pierwszy na tej wyspie moment wart zapamiętania.
Przed samym terminalem przystanek aerobusa (prywatny bus do centrum Funchal, koszt 5 Euro.), jakieś 100m w prawo przystanek publicznych autobusów (3,75Euro). Skorzystałem z tego drugiego i po jakiś 40 min byłem w Funchal.
Zarezerwowany wcześniej tani nocleg okazał się ciemna celą. Nie zepsuło mi to specjalnie humoru, nie zamierzałem spędzać w nim zbyt dużo czasu, jedyny problem to poranne wstawanie przy braku światła słonecznego.
Pierwszą sprawą jaką trzeba było załatwić to wynajęcie auta. Ciężko bez tego zwiedzić wyspę w tak krótkim czasie, dodatkowo sprzęt paralotniowy jednak trochę waży. Na problemy z wynajmem auta na Maderze natknąłem się jeszcze przed wyjazdem, podczas szybkich przygotowań. Zwykle w skrócie rzecz ujmując są trzy opcje wynajmu: 1) przez sieciową wypożyczalnię, która blokuje depozyt na twojej karcie; 2) przez wypożyczalnię, która jest droższa, ale nie blokuje depozytu i wszystkie ewentualne uszkodzenia są wliczone; 3) Przez małą, „rodzinną” wypożyczalnie, gdzie wszystko da się dogadać i na koniec dostajesz za pół darmo starego Matiza. Naczytałem się w internetach o różnych przekrętach lokalnych wypożyczalni. Ostatecznie nie znalazłem dobrej opcji, więc liczyłem w duchu, że na miejscu uda mi się łatwo znaleźć opcję nr 3. Właściciel pensjonatu, w którym się zatrzymałem oczywiście miał dla mnie propozycję z zaprzyjaźnionej wypożyczalni. Okazała się o jakieś 100 Euro droższa niż moje ewentualność nr 2. Podziękowałem ślicznie, właściciel zawadiacko zapytał „ciekawe co teraz zrobisz?”, czym tylko zmotywował mnie do działania. Po półtorej godziny pod moim pensjonatem stała już czarna Panda- postrach Madery. Najsensowniejsza okazała się wypożyczalnia FunchalCarHire. Za tygodniowe ujeżdżanie Pandy zapłaciłem 157Euro z pełnym ubezpieczeniem pokrywającym wszelkie uszkodzenia i bez jakichkolwiek blokad, depozytów, wkładów,itp. Nie było problemów przy oddawaniu, więc mogę polecić.
Jeśli ktoś chciałby polecieć na paralotni, polecam odwiedzić stronę https://lotynaparalotni.pl/
Było już południe, ładna pogoda, lekki wietrzyk z południa, idealnie na latanie.
Szybko przepakowałem się, wrzuciłem glajta w auto i pojechałem w kierunku najpopularniejszego miejsca do latania na Maderze – Arco da Calheta, GPS: 32.7076, -17.1403
Miejsce okazało się strzałem w dziesiątkę. Położony na ok 430m npm na klifie trawiasty cypelek wysunięty na południe to nie tylko idealne miejsce startu, ale i lądowań. Miejsce od kilkunastu lat prowadzi niemiecki pilot Hartmut Peters. Poza startowiskiem jest tu właściwie wszystko niezbędne do życia. Jest zaplecze kuchenne, toalety, woda, prąd, miejsce do spania, kawa, lodówka z piwem i ładny widok. Miejsce przyjazne pilotom paralotniowym, za 5 Euro/dzień można dowolnie ze wszystkiego korzystać.
Na początek postanowiłem skorzystać z możliwości latania, tym bardziej że najbliższe dni nie wyglądały obiecująco na prognozach pogody.
Latanie tutaj jest zwykle możliwe od południa aż po zachód słońca. Na początku kominy są dość ostre i wąskie, później w ciągu popołudnia łagodnieją i stają się rozległe. Trasa pierwszego lotu wydał mi się oczywista, przeleciałem wzdłuż łuku Arco da Calheta, czyli lokalny trójkącik. Najsensowniejsze lądowanie to Toplanding. Plażowe lądowiska jakoś mnie nie przekonywały, choć dobrze mieć w pamięci jako opcje. Jedno jest na plaży Madalena do Mar (GPS:
32.7014, -17.1366 ), drugie na plaży przy marinie w Calheta (GPS: 32.718907, -17.174657 )
Następnego dnia pogoda mnie nie rozpieszczała, na latanie nie było nadziei, więc zebrałem się na rekonesans wyspy.
Tak dla ogólnego pojęcia: Madera jest wulkaniczną wyspą, którą skolonizowali sobie Portugalczycy.
Wymiary 22x57km, górzysta, największe szczyty mają ponad 1800m npm. Klimat podzwrotnikowy morski. Na niewielkich poletkach pomiędzy wulkanicznymi skałami, uprawia się tu trzcinę cukrową, winorośl, banany, marakuje, itp. Największe miasto to Funchal. Na maderze jest największy klif w Europie i drugi na świecie – Cabo Girao, wysokość 580m npm.
Im dalej jechałem na północ tym gorsza robiła się pogoda. Z czasem uznałem to za normę a nawet dorobiłem sobie do tego teorię. Podobnie jak na Teneryfie, tutaj też góry zatrzymują niskie chmury i często zdarza się zachmurzony i deszczowy dzień na północy, podczas gdy na południu jest piękna, słoneczna pogoda. Dojechałem do Porto da Cruz, wiało ok 10m/s NE o lataniu nie było mowy, jednak chciałem zobaczyć miejsca startów i lądowiska. Start był w chmurach, jednak lądowisko wpisywało się w tutejszy standard, czyli kamienista plaża i mało miejsca.
Na całej wyspie jest ok 20 startowisk opisanych w internecie i przynajmniej drugie tyle nie opisanych. Są startowiska na samej górze wyspy, prawie na 1800m npm, jednak niezbyt często są warunki, żeby stamtąd latać. Albo są w chmurze, albo są nad chmurami. Pewnie latem jest łatwiej znaleźć bezchmurny dzień. Pewnie można przelecieć z kompasem, czy gps-em przez chmury, jednak nie porwałem się samotnie na tego typu atrakcje. Przeważają wiatry północne, na szczęście tutaj występuje podobny fenomen jak na Taucho na Teneryfie, czyli na południu często można latać na zawietrznej w perfekcyjnie spokojnym powietrzu. Tak też najczęściej robiłem.
W pierwszych dniach podstawy chmur były na wysokości 800-900m npm i to dość mocno determinowało aktywność. Nie jest tak łatwo znaleźć ciekawe trasy trekingowe poniżej 800m, natomiast wyżej są chmury, pada i nic nie widać. Ostatecznie znalazłem fajną trasę na północnym-wschodzie, niedaleko miasteczka Marocos. Przyjemny treking, częściowo wzdłuż levady -jednago z kanałów irygacyjnych przecinających całą wyspę.
Wieczorami wracałem do swojej celi lub wychodziłem do lokalnego baru, który bardzo przypadł mi do gustu. Bela Snack Bar, prowadzony od wielu lat przez sympatycznego Lino. Co wieczór można tu było napić się piwa i zjeść coś lokalnego oglądając mecz lokalnej drużyny futbolowej. Swoją drogą, dowiedziałem się że Ronaldo pochodzi z Madery! Zwykle kiedy tu siedziałem przychodził jakiś policjant i nieraz nawiązywał się ciekawa dyskusja. Jeden z poznanych policjantów drogówki był mistrzem Madery w rajdach samochodowych. Żartowaliśmy z Lino i parą poznanych Szkotów z jego rozdarcia wewnętrznego pomiędzy potrzebą szybkiej jazdy a pracą w której musi upominać jadących zbyt agresywnie. Któregoś wieczoru Lino poczęstował mnie lokalnym klasykiem -Poncha. Drink ze świeżego soku pomarańczowego, cytrynowego i odrobiny rumu z trzciny cukrowej- Aguardente.
Oczywiście można było spędzać czas tam, gdzie większość turystów czyli w centrum Funchal, jednak nie było tam ani przyjemnie, ani tanio, a na pewno nie autentycznie.
Jeśli chodzi o ceny to są dość zróżnicowane, dlatego nie dziwią mnie zupełnie różne wspomnienia różnych ludzi. Najtańszy obiad jadłem za 2,45Euro ale to było na startowisku, gdzie Peter pewien pomieszkujący tam Austriak miał wenę kucharską. W knajpach po drodze, ceny ok 5-9 Euro, w turystycznym centrum Funchal ok 15-19Euro. Kawa od 0,5 do 2 Euro. Duże rozbieżności, więc jeśli ktoś chce może być tanio, jednak wcale nie musi.
Prawdopodobnie największą atrakcją jest targ rybny i owocowo-warzywny Mercado Dos Lavradores, zachwalany przez wszystkie przewodniki. Nie przypadł mi specjalnie do gustu, sprawiał wrażenie jednego z tych miejsc, gdzie miejscowi urządzili dla turystów swojego rodzaju skansen. Turyści nie wychodząc z centrum miasta mogą obejrzeć sprzedawców w tradycyjnych strojach sprzedających lokalne owoce po kosmicznych cenach. Plusem jest możliwość spróbowania wszystkich owoców, którymi częstują turystów, choć chwilę później płynnie przechodzą do aktywnego marketingu.
Można też obejrzeć lokalne ryby, między innymi Espadę. Espada to lokalny przysmak, podobno łowi się ją tylko tu, oraz u wybrzeży Japonii. Czarna skóra, wyłupiaste oczy i ostre zęby spowodowały u mnie przebłysk, że jeśli jej nie zjem, to ona może zjeść mnie.
Ryba ta żyje na głębokości ok 1000m, stąd lokalna legenda, że nikt nigdy nie widział jej żywej, gdyż ginie podczas wyciągania na powierzchnię.
Najczęstszą jednak postacią pod jaką można zobaczyć ją na Maderze jest usmażona z bananami. Ponadto jak to na wyspie, przeróżne owoce morza.
Kolejne wycieczki na deszczową północ wyspy utwierdziły mnie w przekonaniu, że tylko południowa strona wyspy nadaje się teraz do latania. Ostatecznie stwierdziłem, że nie ma sensu jeździć codziennie z mojej celi w Funchal do Arco da Calheta, skoro mogę tu zostać. Zabrałem z pensjonatu podstawowe rzeczy i koc po czym skorzystałem z gościny Hartmuta. Na miejscu ciekawe międzynarodowe towarzystwo pilotów pomieszkiwało tam już od jakiegoś czasu (najczęściej kilku miesięcy). Był Massimo -Włoch, specjalista od lądowań w przygodnych miejscach, Peter -austriacki pilot i świetny kucharz, Fabian -Włoch z Tyrolu mówiący lepiej po niemiecku, niż po włosku, Rolf- norweski marynarz i pilot tandemowy, oraz gospodarz -Hartmut. Codziennie pojawiali się też inni piloci i klienci do tandemów.
Właściwie codziennie spotykałem rosyjskiego pilota o imieniu Waleryj, który od kilkunastu lat mieszka na wyspie. Była okazja do odkurzenia języka rosyjskiego! Uświadomiłem sobie jak wiele słów zapomniałem, ale ponoć mam dobry akcent:)
Latanie właściwie zaczynało się od południa a kończyło wraz z zachodem słońca. Spore zachmurzenie nie przeszkadzało w rozwoju termiki.
Kolejny raz potwierdziła się moja teoria, że nad krzyżami zawsze nosi. Po południu nad lokalnym kościołem był stacjonarny komin termiczny. Latanie bardzo przyjemne. Rano noszenia były wąskie i wymagające ciasnego krążenia, po południu stawały się rozległe, nie za mocne (nie więcej niż 5m/s). Na Arco da Calheta latanie typowo termiczne, na pobliskim klifie Madalena do Mar -termiczny żagiel. Latanie właściwie cały czas na zawietrznej, od południowej strony podczas gradientowego wiatru NE. Nie było to w jakikolwiek sposób odczuwalne, no może poza dziwnym uczuciem, że chmury przesuwają się w przeciwnym kierunku niż lokalny, termiczny wiatr.
Wieczorem przy piwku omawianie wrażeń i gotowanie. Najpierw rozpoczęła się debata o wyższości włoskich pomidorów nad lokalnymi, oraz koniecznością zrobienia spaghetti (lepsze lokalne pomidory, niż żadne). Włoska frakcja ostatecznie została przegłosowana na korzyść pierogów z nadzieniem z kotletów pozostałych po wczorajszej kolacji. Zamrażarka posłużyła za stolnicę, wino za wałek i po kilkugodzinnych walkach kuchennych mogliśmy się cieszyć lekko rozklejonymi pirogami/ravioli/empanadas/dumplings/momo/pelmeni… jak zwał, tak zwał.
Ostatecznie nie zdecydowałem się na latanie przy Cabo Girao -największym klifie w Europie i drugim największym na świecie. 580 m pionowej ściany nad Oceanem robi wrażenie. Na górze jest taras widokowy z przeszkloną podłogą, która powoduje dziwne zachowania turystów. Jakieś 300m dalej jest startowisko (GPS: 32.6562, -17.0090 ), na którym zrobiłem sobie piknik. Za główną przekąskę robił lokalny przesmak -owoc Anan. Biały, miękki miąższ, czarne pestki, bardzo delikatny w smaku, czyli to co do tej pory znałem jako południowoamerykańską cherimoye.
Do latania zabrakło choć odrobinę południowego wiatru, ale i tak miejsce warte zwiedzenia i posiedzenia chwilę na urwisku z pięknym widokiem. Przy lataniu tutaj trzeba wziąć pod uwagę, ze jest to kilka kilometrów klifu z bardzo wąską (jeśli w ogóle) plażą jako ewentualne lądowanie awaryjne. Największym zagrożeniem, z którego nie każdy zdaje sobie sprawę, jest zamoczenie choćby końcówki skrzydła w morzu przy lądowaniu. Woda momentalnie napełnia komory paralotni a silne fale wciągają w morze glajta wraz z pilotem.
Latałem od południa, więc poranki spędzałem na poznawaniu wyspy. W miasteczku Porto Moniz na północno-zachodnim krańcu wyspy są słynne naturalne baseny. Zatoczki w wulkanicznych skałach stworzyły zbiorniki wodne. W lecie za 1,5Euro można posiedzieć w takich basenach i popatrzeć na rozbijające się za plecami fale. Zimą raczej można tylko popatrzeć, choć dla fanów bałtyckich kąpieli temperatura wody może okazać się akceptowalna.
Cała środkowa część wyspy to góry powyżej 1000m npm. Najczęściej, gdy tam byłem, była też chmura, która ograniczała widoczność do kilkunastu metrów, ale za to rozwijała wyobraźnię.
Tak też było na startowisku Rabacal (GPS: 32.7523, -17.1320 ), na ok 1400m npm. Nie jest to jednak reguła, kilka dni później widziałem zdjęcia pilotów latających stamtąd przy pięknej pogodzie. Startowisko rozległe i łatwe, można stąd robić bardzo ładne loty, pod warunkiem wysokiej podstawy chmur, lub małego zachmurzenia.
Południowo-zachodnia część wyspy jest jakby bardziej łagodna. Pogoda tu jest zwykle słoneczna, ta część wyspy jest osłonięta przed wiatrem górami. Zamiast wulkanicznych skał, znajdziemy tu zielone pastwiska. Miasteczka nie są przeładowane turystami i bardziej autentyczne. Jardim do Mar-lokalna mekka surferów to bardzo przyjemne, senne miasteczko z labiryntem chodniczków, bulwarem i spokojnymi kawiarenkami.
Obok można polatać na Paul do Mar, startowisko przy hotelu (GPS: 32.770678, -17.234039) (uwaga na trudne do zauważenia kable wysokiego napięcia przecinające dolinę poniżej!) Lądowisko na plaży raczej nie dla początkujących, wąskie, betonowe. Awaryjnie można wylądować na mało ruchliwej ulicy, ja wybrałem toplanding na startowisku. Bezpieczniej i bliżej do auta.
Następnego dnia pojawiła się cała paralotniowa szkoła z Petersburga. Nie wiem co przyświecało instruktorom przy wyborze miejsca szkolenia, jednak nauka startów na 400-metrowym urwisku jest pomysłem dość ekstremalnym. Wolałem poczekać ze startem aż kursanci opadną, przy okazji zrobiłem kompilację walki o przetrwanie podczas pierwszych górskich startów przyszłych rosyjskich pilotów.
Dość często na maderze można zobaczyć lokalny kwiat -Strelicję, znana też jako Bird of Paradise. Przywieziona tu została z RPA i dość szybko się rozprzestrzeniła. Pięknie kwitnie, ale jak narzekali miejscowi, lepiej nie sadzić jej przy budynkach, czy ogrodzeniach. Jej silny system korzeniowy doprowadził do zniszczenia niejednego muru.
Ostatniego dnia wjechałem kolejny raz na górę Pico Arieiro. Do tej pory nie miałem szczęścia i zawsze była w chmurze. Tym razem było idealnie. Słonce wschodziło nad chmurami i powoli oświetlało lokalne szczyty.
Na górze oprócz mnie była tylko ekipa lokalnej telewizji, którą wcześniej spotkałem na startowisku Arco da Calheta. Namówili mnie do opowiadania o moim pobycie na Maderze do kamery, więc kto wie, może niedługo będę sławny:)
No i proszę, jest reportaż w portugalskiej TV: http://www.rtp.pt/play/p2231/e226993/linha-da-frente
Żeby woda sodowa nie uderzyła mi do głowy postanowiłem przejść się ścieżką w stronę Pico Ruivo. Trasa ta opisywana jest jako najpiękniejsza na Maderze i ciężko się z tym kłócić. Ścieżka biegnie granią w widokiem na zanurzone w chmurach doliny i majestatyczne, ostre szczyty.
Z praktycznych porad dla paralotniarzy, warto pamiętać że jest to miejsce dość wymagające. Zwłaszcza lądowiska nie są zbyt przyjazne, lepiej mieć opanowany toplanding. Nie trzeba bać się latania na zawietrznej stronie wyspy, pod warunkiem odpowiedniego rozwinięcia termiki. Jest tu dużo kaktusów, krzewów różanych i ostrych skał, więc trzeba ostrożnie. Wszystkie niedogodności rekompensują przyjemne termiczne loty z widokiem na wyspę i ocean.
Warto zapisać sobie namiary na dwie osoby:
Hartmut Peters – właściciel przyjaznego paralotniarzom startowiska w Arco da Calheta. Jest w światowej czołówce pod względem rocznie wylatanych godzin. Zna wyspę jak nikt inny i chętnie dzieli się swoją wiedzą. Przeważnie jednak będzie namawiał do pozostania w jego miejscu.
http://www.madeira-paragliding.com
Rolf Arne Borgen -norweski pilot i marynarz. Jest na Maderze zwykle w zimowym półroczu. Poza lotami tandemowymi, zajmuje się obsługą wycieczek paralotniowych, więc jeśli ktoś wybiera się tam zorganizowaną grupą i chce poznać wiele miejsc do latania, warto przemyśleć jego pomoc.
Rolf.arne.borgen@gmail.com, tel +351964361552
Na koniec cytat, który okazał się prawdą:
“Flying on Madeira island is like flying the whole Alps in one day, a lot of airtime with a lot of manoeuvres and many flights per day over impressive steep colourful landscapes along the blue coastline with permanently variable flying conditions, a great new experience even for the most experienced pilots, never boring, no time for routine flights! -Hartmut Peters.
Poniżej filmik z latania i nie tylko.