Coś nie idzie mi pisanie o ostatnich dniach a Lobo pomimo dokładnego opisywania naszej codzienności nie publikuje bo nie ma kafejek internetowych.
Może czas napisać trochę spostrzeżeń i praktycznych informacji o tutejszej rzeczywistości.
Żeby nie było że tylko w miastach siedzimy..
1. Życie.
Wietnamczycy zdecydowanie żyją na zewnątrz. O każdej porze dnia i nocy jest ruch. Śmietniki praktycznie nie występują, ale na ulicach jest zadziwiająco czysto. Każdego wieczoru armia sprzątaczy robi dobrą robotę. Wietnamczycy są pozytywnie nastawieni do obcych, choć słyszeliśmy że są trochę jak pszczoły. Wszystko ok dopóki nie przekroczy się jakiejś granicy, wtedy atakują całym rojem. Na szczęście nie poznaliśmy jeszcze tej granicy.
Nie można mówić o Wietnamczyku nie mówiąc o jego motorku. Motorków tutaj jest przynajmniej tyle co mieszkanców. Wszystkie mają max 125cc pojemności bo wtedy mało palą a poza tym żeby móc jeździć większym trzeba przynależeć do jakiegoś klubu. Głównie japońskie czterosuwy, chińskie skutery udające Vespę, ale zdarzają się też białoruskie Minski.
2. Ruch uliczny.
Motorki (nie mylić z motocyklami, bo tych widziałem zaledwie kilka) są wszędzie. Wjeżdżają wszędzie, do domów, po chodnikach, bez ograniczeń.
Ciekawym doświadczeniem jest przechodzenie przez ulicę. To jak gra komputerowa (z jednym życiem niestety). Na początku trzeba uwierzyć. Później po prostu wchodzi się w to wszystko i idzie spokojnym jednostajnym tempem a motorki omijają. Ciężko opisać, postaram się wrzucić jakiś filmik.
Po prostu trzeba w to wejść
Skręcanie w lewo na skrzyżowaniach też jest specyficzne. Przed skrzyżowaniem zjeżdżają na lewy pas, ścinają skrzyżowanie, jadą chwilę pod prąd i dopiero jak mają miejsce zjeżdżają na prawy pas.
3. Podróbki
Pomimo socjalistycznego ustroju politycznego nie widać na co dzień żeby cokolwiek hamowało rynek. Sklepy pełne, dużo chińszczyzny, podróbki wszystkiego. Oglądaliśmy smartfona Galaxy II firmy uwaga “SAWSUNG”. Kosztował coś ok. 1,9 mln dongów, czyli jakieś 300zł. Iphone 5 w tej samej cenie.
W większych miastach nie ma jednak problemu z oryginalnymi salonami i światowymi markami. Cen nie sprawdzałem jeszcze ale podejrzewam, że jak u nas albo i droższe.
Poza tym normalnie, sklepy trekkingowe z markowymi ciuchami za kilkadziesiąt zł. Fajny plecak north face widziałem za ok. 20zł. Ostatnio taki windstoper wytrzymał mi z 3 miesiące okazyjnego chodzenia.
4. Jedzenie.
Jak to w Azji jedzenie przygotowuje się na ulicy bo jest wesoło i można pogadać. Warunki higieniczne jak to w Azji, typowe. Na pierwszy rzut oka wydaje się że syf, jednak po dokładnym przyjrzeniu się wszystko ma swój sens zapewniający pewne bezpieczeństwo jedzenia. Mięsa raczej się nie przechowuje. Zwierzęta zabijane są rano i sprzedawane od razu na targu. Kury sprzedawane są żywe. Oczywiście w różnych regionach są różne zwyczaje i różne rzeczy się jada. Np. w okolicy Phan Rang podobno jedzą gekony. Podobno jedzone bywają też psy. Biorąc pod uwagę fakt, że najczęściej wybieramy jedzenie pokazując palcami, albo zdając się na opinie kucharza, ciężko powiedzieć czy zjedliśmy psa. Jedliśmy różne dziwne mięso, ale chyba nie psa…
Cytując Raczkowskiego: Pogoda ładna, owoce tanie
Albo ty to zjesz, albo to zje ciebie 🙂
Raz próbowałem dopytać dziewczynę w naszym hostelu w Saigonie co to za mięso robi. Pytałem czy kurczak, krowa, świnia. Kręciła głową i nie wiedziała jak to nazwać po angielsku. Oczywiście nie wystarczyło powiedzieć chicken, musiałem łapać się pod boki i gdakać, adekwatnie z krową. Psa nie udawałem.
No ale podstawowa sprawa, czyli Pho. Wszechobecna zupa z makaronem ryżowym, warzywami i czasem mięsem. Bardzo dobra, pożywna i tania (10-30tys. dongów, czyli 1,5 – 4,5 zł). Istnieje nieskończenie wiele wariantów. W ulicznych budach można po prostu wskazać palcem co chce się mieć do niej wrzucone. Gorzej jak już się zjadło 3 takie pho jakiegoś dnia i absolutnie nie ma się ochoty na kolejne. To już wyższa szkoła jazdy żeby wytłumaczyć bez angielskiego że cokolwiek, byle nie pływalo w zupie.
Taką opcją jest Côm czyli ryż. Dodatki dowolne, zależne od regionu. Teraz np. jest pełno owoców morza. Ceny zbliżone. Generalnie za obiad na ulicy zwykle wychodzi w granicach 10-50tys. dongów czyli 1,5 – 7,5 zł. Fanaberie są droższe, raz np. zamówiliśmy półmisek wielkich tygrysich krewetek i dwa browary za co musieliśmy zapłacić 200 tys. dongów czyli 30zł, ale trochę nas naciągnęli jak zobaczyli jak się ślinię nad tymi krewetkami.
Picie. Na południu wszystko podawane ze szklanką pełną lodu.
Herbata zielona, czasem z dodatkiem jaśminu jest wszędzie, zawsze dawana za darmo do żarcia a nawet… do kawy.
Kawa. Lubię mocną, czarną kawę, jednak to co dają tutaj to jakiś magiczny koncentrat, który otaczając kostki lodu nie chce nawet z nich spływać. W tej kawie mieszka szatan. Jest opcja z mlekiem kokosowym. Zwykle kosztuje 7 – 10 tysięcy dongów czyli 1 – 1,5zł. Ciężko wchodzi bez zapojki, więc dają herbatę.
Z cyklu: rozmowy w kawiarni
Piwo.
Bia Hoi czyli swieże piwo domowej roboty, dobre i niezbyt mocne. Trochę tańsze od kawy.
Lokalne browary w puszkach ok. 20 tys. dongów (3zł)
Mają jakąś słabą wódkę (wczoraj Chińczycy postawili nam banie), w odróżnieniu od kawy, nie wymaga to zapojki.
Drinki na tej wódce wydają się jeszcze bardziej rozwodnione niż u nas w klubach studenckich.
5. Transport
Jak się da.
Wersja hard zaczyna się od 4 osób na motorku
Oczywiście to dopiero początkowe spostrzeżenia, więc z czasem będziemy dopisywać.