Po drodze do Kashmiru zastanawiałem się jak to będzie wyglądać. Tak naprawdę niewiele wiedziałem o tym miejscu wcześniej. Czytałem tylko o nieciekawej sytuacji politycznej i o tym, ze Kashmir jest piękny. Nie oglądałem zdjęć, nie lubię psuć sobie pierwszego wrażenia.
Cały stan Jammu and Kashmir jest złożony z kilku zupełnie odmiennych regionów. Jammu jest raczej proindyjskie, Kashmir jest muzułmański i bardziej propakistański, a na zachodzie stanu za przełęczą Zoji La jest buddyjski rejon Ladah, zwany tez Małym Tybetem. Hindusi chcą, żeby stan był wciąż podległy pod władze w Delhi, Muzułmanie woleliby przyłączenia do Pakistanu, Buddyści najchętniej odseparowaliby się od pozostałych żeby mieć święty spokój.
Sama Kotlina Kaszmirska jest miejscem zaskakującym. Wygląda jak oaza pomiędzy pasmami Himalajów. Jest zielono, dużo rzek i jezior, więc wszędzie jest jakieś życie.
Dotarłem wreszcie do Srinagaru, największego miasta regionu. Miejsce to słynie z jeziora pełnego domów na wodzie (houseboats), w których można się zakwaterować. Wszędzie dopływa się lódkami (shikara), są plywające sklepiki, apteki, usługi fotograficzne, po prostu miasto na wodzie. Powstało to na podobnej zasadzie jak wóz Drzymały, czyli miejscowi wykorzystali luki prawne w zakazie osiedlania się w okolicy i postanowili zbudować pływające domy, które z czasem stały się miejscową atrakcją turystyczną.
Brzmi fajnie, ale nie do końca tak jest. Na początku rzucili się na mnie wszelkiego rodzaju naganiacze. Pomimo stanowczej odmowy i ignorowania, potrafili za mną chodzić pół godziny i zachwalać swoje łódki. Wydawało mi się przez moment, że się uwolniłem, kiedy do wynajętej shikary wskoczył następny i próbował skierować łódkę do swojego pływającego domku. Musiałem z powrotem przybić do brzegu i niemal siłą wyrzucić go z łódki. Takie sytuacje powtarzały się kilka razy i naprawdę to nic przyjemnego. Postanowiłem po prostu popływać, pooglądać i wybrać tanie i dobre miejsce zakwaterowania. Powiedzmy że znalazłem tanie 🙂 Zajęło mi to ok. 3 godz. pływania połączonego z opędzaniem się od różnego rodzaju “okazji”. Wylądowałem na samym końcu jeziora ale przynajmniej był spokój. Jeszcze tego samego wieczora właściciel zaczął kręcić, że nie mogę jednak zostać za tak niską cenę i jeśli chcę to mogę nocować w jego guest housie (czyt. baraku na palach z kiblem z blachy falistej na zapleczu). Pokłóciłem się z nim i powiedziałem, że w takim razie nie zostaję. Umówiliśmy się, że spędzę jedną noc za umówioną kwotę a następnego dnia się wyprowadzam. Zrobił herbatę na zgodę, co trochę pozwoliło się wyluzować po kilku stresujących godzinach na jeziorze Dal.
Drugiego dnia przeprowadziłem się do jednej z wcześniej oglądanych łódek. Może nie był to pałac na wodzie, ale wynegocjowałem dobrą cenę. Dużym plusem jest możliwość pożyczania za darmo łódki więc zawsze można sobie popływać. Wcześniej ktoś z miejscowych powiedział mi, że taka cena jest niemożliwa i na pewno będą chcieli wyciągnąć ode mnie pieniądze za jakieś usługi dodatkowe. Faktycznie od momentu wprowadzenia się, ciągle dostawałem nowe, coraz ciekawsze propozycje różnego rodzaju atrakcji pozwalających na szybkie pozbycie się pieniędzy. Normalna rozmowa, gospodarz pyta co zamierzam robić, ja mu odpowiadam gdzie się wybieram a on już zaczyna mi wszystko organizować i planować. Nie odstępowali mnie na krok, jakby się bali że im ucieknę. Jak chciałem popływać po jeziorze, czy popłynąć na brzeg, zawsze miałem propozycję towarzystwa i zawsze musiałem tłumaczyć że chcę popłynąć sam. Do tego nie można spokojnie pięć minut posiedzieć na werandzie, żeby ktoś nie podpłynął i nie chciał sprzedać biżuterii, papierosów, żarcia, ciuchów i wszystkiego co według nich turyści na pewno chętnie kupią.
Zamiast kursu medytacji zafundowalem sobie kurs asertywności 😉
Codzienne życie na jeziorze
Po opędzeniu się od naciągaczy, można odczuć tu trochę spokoju, tylko strasznie trudno się od nich opędzić.
Otaczają każdego białego turystę szczelnym płaszczem pełnym powtarzalnych propozycji: shikara, houseboat, trip, hash, riksha…
Pozostało jedynie przestać się tym wszystkim przejmować i traktować miejscowych naciągaczy jak powietrze.
Okolica jest naprawdę ładna i staram się na tym koncentrować.
Miasto jest duże, ok. 1mln mieszkanców, ale nie jest lekko zorganizować tu cokolwiek na własną rękę. Nie ma roamingu więc postanowiłem wyrobić sobie lokalny numer telefonu i okazało się, że muszę wcześniej dać 4 fotografie, ksero paszportu i rekomendacje kogoś lokalnego wraz z kopią jego dokumentów. To lokalny sposób walki z terroryzmem. Wypożyczenie motocykla w ogóle nie wchodzi w grę. Szukam jakichś opcji pojeżdżenia po okolicy ale nie będzie łatwo. Autobusem wszędzie nie dojadę a na trekking jakoś nie mam siły.
Wszędzie pełno wojska z karabinami, wozów pancernych i policji. Chłopaki nie lubią za bardzo pozować do zdjęć 😉 Niby wszyscy się uśmiechają, ale jest dziwna, ciężka atmosfera. Dwa tygodnie temu były jakieś zamieszki, ale na razie jest spokojnie.
Zrobiłem sobie mały spacer na okoliczne wzgórze z hinduistyczną świątynią na szczycie. Przed wejściem wojsko, rewizja i nie zostałem wpuszczony ponieważ miałem przy sobie telefon (nie działający) i aparat. Musiałem zostawić znajomemu swoje rzeczy żeby wejść do środka. Na miejscu nic specjalnego, ale całkiem dobry widok na Kotlinę Kaszmirską i Srinagar. Niestety pogoda wciąż nie może się sprecyzować i nie ma zbyt dobrej widoczności.
Z jednej strony jeziora słychać bębny i dzwony nawołujące na hinduistyczną puję, z drugiej muazzini śpiewnie nawołują do meczetów.
Codzienne “namaste” zastąpione zostało przez “salamalikom”, chociaż nie ma problemu żeby zjeść dobre mięso. Usłyszałem gdzieś mimochodem znajomo brzmiące słowo “khawa”, już miałem nadzieję że serwują tu jakąś fajną kawę w arabskim stylu, niestety to tylko rodzaj lokalnej herbaty, tym razem bez mleka.
Takie mam właśnie mieszane odczucia odnośnie tego miejsca, ale spędziłem tu na razie za mało czasu żeby wszystkiemu spokojnie przyjrzeę się z bliska. Zobaczymy co czas pokaże.