Chciałem zaczekać z napisaniem tego posta aż opadną mi niepotrzebne emocje wywołane codziennym obcowaniem z mieszkańcami Kaszmiru. Niestety pomimo zmiany miejsca i upływu czasu, ciężko mi będzie napisać coś pozytywnego. Jedyne co mogę obiecać, to że postaram się nie używać wulgaryzmów 😉
Zmęczony codziennym nagabywaniem przez właścicieli łodzi-guest housu, postanowiłem znaleźć jakiś sposób na zwiedzenie okolicy. Ostatecznie dogadałem się na 3 dni jazdy motocyklem, ale z kierowcą. Wybrałem najciekawiej zapowiadające się miejsca i jak tylko mój kierowca doprowadził swojego starego, rozpadającego się Royala Enfielda do stanu umożliwiającego odpalenie go z wystarczająco dużej górki, wyruszylismy w trasę. Pierwszego dnia objechaliśmy położone na północ od Srinagaru jezioro Wular. Całkiem fajne wioski po drodze, cisza, spokój, pola ryżowe. Całkiem ciekawie, ale ciągle denerwował mnie fakt, że jestem zależny od tego dziwnego człowieka i jego umierającego motocykla.
Jezioro Wular
Miejscowe chłopaki
Krowoodporny Royal Enfield
Drugiego dnie pojechaliśmy do Gulmarg. Miasteczko jest zimowym kurortem narciarskim a w lecie jest celem wycieczek Hindusow z południa, którzy nigdy w życiu nie widzieli śniegu. Przy okazji zauważyłem, że rozwinął się tu dość ciekawy typ turystyki, czyli spacerowanie na kucykach. Niby nic nadzwyczajnego, ale tutaj przybrało to kolosalne rozmiary i dość ciężko było mi wytłumaczyć miejscowym, że nie chcę kucyka i mam ochotę się przespacerować. Na niebie wisiała groźna, grafitowa chmura i widoczność właściwie żadna, więc zdecydowałem się wjechać kolejką na górę z nadzieją że będę powyżej chmury. Po ok. godzinie czekania w kolejce Hindusów, udało mi się dostać do kabiny.
Trzeba tu zaznaczyć, że kolejka Hindusów ma niewiele wspólnego z kolejnością, szeregiem czy porządkiem. Pomimo wygrodzeń i dwóch pracowników pilnujących kolejki, turyści za punkt honoru brali sobie przebicie się o jak najwięcej miejsc do przodu, tłumacząc że tam stoi ktoś z ich rodziny, co było nawet prawdopodobne biorąc pod uwagę liczebność tutejszych rodzin. Tak po godzinie przepychanki udało mi się wjechać w środek chmury. Widoczność żadna, zimno, pada. Roześmiani hinduscy turyści zaczęli robić sobie zdjęcia z padającym gradem a ja szybciutko poszukałem drogi powrotnej. Wracaliśmy ok. 4 godziny w deszczu. Nic nie wskazywało na to żeby miał się skończyć, więc nie było innego wyjścia. Wróciłem przemarznięty, przemoczony i jak by to delikatnie powiedzieć, poirytowany.
Gulmarg – pogoda brydżowa
Postanowiłem dwa dni wcześniej niż pierwotnie planowałem, ruszyć jedyną transhimalajską trasą w kierunku Leh. Normalnie droga busem/autobusem zajmuje 2 dni. Na noc zatrzymałem się w kolejnym kurorcie popularnym wśród hinduskich turystów -Sonamarg, dając ostatnią szansę Kotlinie Kaszmirskiej. Miejsce słynie z widoku na “przepiękny lodowiec”. Znów nie za bardzo wiedziałem czym dokładnie powinienem się zachwycać. Turyści z południa po dojechaniu kucykami na miejsce ślizgali się w niewielkiej hałdzie brudnego śniegu. Lekko zmieszany postanowiłem zrobić sobie piknik w górach. W wiosce znalazłem kurczaki w klatce, wskazując palcem wydałem wyrok śmierci, kupiłem przyprawę, coś w stylu metalowego sitka i wyszedłem na szlak. Na ładnej widokowej górce rozpaliłem ognisko, upiekłem kurczaka i z dystansu patrzyłem na hordy turystów, którzy nieprzerwanie wędrowali na swoich kucykach w stronę wymarzonej kupki brudnego śniegu. To był chyba najciekawszy moment pobytu, ale i tak jakiś pasterz próbował mi go zespuć. Wykrzykiwał coś machając rękami i na nic się zdały moje propozycje, żeby przyłączył się do posiłku. Ostatecznie pozostało mi tylko go zignorować. Nie chciałem nawet słyszeć, że nie można tu palić ognisk, jeśli pasterze mogą to i ja!
Obiad “przed”
…i po
Pocztówki z Sonamarg
Pocztówki z Sonamarg
Lokalne piwo wygląda i smakuje jak cola, tylko trochę słabsze 😉
Następnego dnia złapałem busa jadącego w stronę Leh, ale tylko do miejscowości Kargil. Miejsce to słynie z tego, że jest w połowie drogi między Srinagarem i Leh. Można się zatem domyśleć co to za miejsce. Najbardziej wysunięte na wschód muzułmańskie miasteczko Kaszmiru a właściwie już Ladakhu. Droga naprawdę robi wrażenie. Cały dzień jazdy serpentynami górskimi, czasem są ślady asfaltu, ale zwykle to po prostu kamienista, wąska droga, nie zabezpieczona na krawędzi. Ciężko sobie wyobrazić mijanie z innymi pojazdami, jednak tutejsi kierowcy potrafią bez mrugnięcia okiem jechać jednym kołem po osuwającej się krawędzi paląc przy okazji papierosa i rozmawiając przez telefon.
Dojechałem do Kargil ok. 15:00. Stwierdziłem, że bez problemu złapię coś jadącego dalej, jest przecież jeszcze dużo czasu a droga do docelowej miejscowości powinna zająć ok. 4 godzin. Nic z tego. Dworzec pełen busów, autobusów, jeepów, jednak nikt tego dnia już się nie wybierał w tamtym kierunku. Chętni do “pomocy” byli jedynie taksówkarze 😉 Spotkałem kilkoro turystów mierzących się z tym samym problemem. Po ok. 2 godzinach szukania, pytania i targowania się, postanowiłem złapać stopa. Wyszedłem na wylotową ulicę, wyciągnąłem palucha i… wywołałem ogólnomiasteczkowe poruszenie. Zatrzymywali się znów kierowcy taksówek, poza tym w przeciągu 5 minut byłem otoczony przez ciekawskich miejscowych, co raczej nie pomagało mi w złapaniu jakiegokolwiek transportu. Kilkadziesiąt razy musiałem odpowiedzieć na pytanie skąd i dokąd jadę, jak długo tu jestem, ale jak usłyszałem pytanie jak mi się tu podoba, musiałem mocno zacisnąć zęby żeby nie zacząć zabijać. W końcu pogodziłem się z nieuniknionym i spędziłem noc w Kargil, mieście słynnym z tego, że każdy stara się stąd wydostać.
Wieczorem wyszedłem zaopatrzyć się w artykuły niezbędne do przetrwania nocy w norze którą znalazłem, czyli papier toaletowy i jakiś alkohol. Po ok. godzinie szukania udało mi się kupić papier i dowiedzie, ze Kargil jest “alkohol free zone”.
W tym miejscu wypadałoby napisać wyraźnie radę dla podróżujących trasą Srinagar-Leh: podobno są jeepy, które pokonują tą trasę w 18 godzin bez noclegu. Lepiej poszukać takiego jeepa, niż zwiedzać Kargil.
Jedyny autobus odjeżdżał o 5 rano i był pełen. Znów wyszedłem łapać stopa, tym razem skutecznie. Tym sposobem udało mi się pokonać kulturową granicę pomiędzy muzułmańskim Kaszmirem i buddyjskim Ladakhiem. Od tego momentu było już tylko lepiej.
Transhimalajska autostrada nr 10 Srinagar-Leh
Małe podsumowanie odnośnie północno – zachodniej części stanu Jammu&Kashmir, znanej szerzej jako Kaszmir.
Od początku przyjazdu w te rejony słyszałem powtarzalne stwierdzenie że Kaszmir jest piękny. Ok, jest ładnie jeśli ktoś lubi pocztówkowe widoczki w stylu alpejskim. Zielone doliny otoczone przez ośnieżone szczyty. Niestety całą sielankową atmosferę psują zamieszkujący tu ludzie. Swoim zachowaniem przypominają mi bardziej mieszkanców Maroko niż Indii. Na każdym kroku ktoś próbuje cię chamsko orżnąć, wcisnąć jakiś kit czy wykiwać. Ciężko cieszyć się miejscem obcując z takimi ludźmi. Jeśli ktoś będzie wybierał się w te strony, polecam wcześniej zapewnienie sobie transportu (auta, motocykla), ominięcie Srinagaru lub odwiedzenie na jeden dzień, nie wdawanie się w rozmowy z miejscowymi, bo prawie zawsze kończą się próbą wyciągnięcia kasy.
Tak to już bywa. Nie zawsze może być kolorowo. Szkoda trochę, miałem w głowie strasznie wyidealizowaną wizję tego miejsca a teraz zostało to zastąpione pozycją “nigdy tu nie wracać”. Jak ktoś kiedyś powiedział “z marzeniami trzeba ostrożnie bo mogą się spełnić”. Tak też było z Kaszmirem. Czasami lepiej zostawić sobie marzenie.