Przystanek w jakiejś jadłodajni pomiędzy Da Lat a Nha Trang. Stojąc mam sydnrom żeglarza, bujam się z lewa na prawo. Skutek przeprawy przez góry. Kierowca jest nieustraszony i ma rewelacyjny zmysł równowagi. Po zdrowym dalatańskim klimacie znów robi się duszno i trochę nieznośnie gorąco. Od razu przepraszam wszystkich urażonych, którzy cierpią nasze przedwiośnie.
Na dworcu w Da Lat poznaliśmy parę nieco starszych os nas turystów: faceta z Londynu i Francuzkę, która ma dom w Hoi An na wyspie. Spotkaliśmy ich potem kilka razy w Nha Trang. “Szkoda, że Polska nie miała kolonii. Wyobraź sobie przyjeżdżasz sobie na taki Madagaskar a tam mówią po polsku.” – żałował braku imperialistycznych zapędów ojczyzny Ara.
Droga jest cały czas w budowie/modernizacji co tylko zwiększa bujanie. Rzuca nami na boki, natomiast tubylcy pozostają niewzruszenie przyklejeni do swych siedzeń jakby mieli środek ciężkości gdzieś sporo niżej albo jakby go nie mieli wcale. Niektórzy zażywają nawet drzemki. Pierwszy raz widzę kiedy autobus trąbi na maszyny drogowe. Pracownicy układają gałęzie przed i za dziurami żeby nikt w nie nie wjechał. Współpasażer przede mną położył oparcie zmuszając mnie do zajęcia pozycji skrajnie ortopedycznej. Nie znam lokalnych przekleństw. Szkoda.
Dziękuję za uwagę.