Do you want moto?

Posted by
Yhy
Gdzieś tam głęboko czaił się plan, że uda nam się znaleźć jakieś stare offroadowe motocykle do kupienia (Yamaha DT, Honda XR), pojeździmy trochę po górskich wioskach i odsprzadamy przed powrotem.
Stwierdziliśmy jednak, że tu takowych nia ma, albo bynajmniej nie są zbyt popularne. Wszyscy jeżdżą na motorkach typu większy motorower albo skuter. Szczytem hardkoru jest Minsk, a my już zbyt dobrze znamy te motocykle żeby je kupować.
Doszło do tego, że musieliśmy zdecydować się na to, czego najbardziej nie znoszę – kompromis.
Honda Win – niby już nie skuter, jeszcze nie motocykl, coś jak motorower tylko 100cc pojemności, do tego popularny, więc nie ma problemu z częściami, mało awaryjny, tylko… absolutnie bez klimatu, charakteru, czegokolwiek co sprawiałoby, że chciałoby się nim jeździć.
Hoi An.
Tutaj wg wskazań mapy, logiki, możliwej prawdopodobnej trasy i układu gwiazd powinniśmy zakupić motorki o dalej wyruszyć niezależnie od widzimisię pekaesów.
W dwa dni jeździłem już każdą Honda Win na sprzedaż w tym mieście i moje wrażenia z jazdy zwykle oscylowały między “sprzęgło skończone, lagi krzywe, łyse opony, nawet nie zwalnia, nie mówiąc o hamowaniu”, a “na tym motocyklu już nikt nigdy nie powinien jeżdzić”.
Właściwie sami nic byśmy nie zrobili, bo miejscowi nie mówiący po angielsku nie przejawiali ochoty na migowe negocjacje.
Niezwykle pomocny okazał się miejscowy Easy Rider – Mr. Quyen, który na codzień organizuje motocyklowe wycieczki dla turystów po okolicach. Jego kolega posiadał takową Hondę i to w świetnym stanie, do tego zgodził się pojeździć z nami i być tłumaczem w negocjacjach.
Jeden z pierwszych wymienionych dialogów:
-przyjechaliście z Nha Trang?
-tak
-nocnym autobusem?
-tak
-z miejscami do spania?
-tak
– i nie mogliście spać?
(śmiech) -taaak

W międzyczasie w Hoi An:

Miasteczko kręci się wkoło rzeki

Miejscowy targ wszystkiego

Jedna z gomp w Hoi An

Zdjęcie z cyklu: przygotu, aparat. O! teraz!

Lobo pod matczyną opieką

Stare miasto

… i Gregory Peck

Skracam, bo na klawiaturze nie ma literek i to robi się trochę męczące 🙂

Trzeciego dnia, jak już stwierdziliśmy, że nie znajdziemy tu dla nas motorków i albo jedziemy do Hanoi, albo
do Laosu autobusem, rzutem na taśmę staliśmy się posiadaczami dwóch hondek, jednej właściwie perfekcyjnej, drugiej z problemami ale do opanowania.
Od razu uspokajam co niektórych, Lobo jeździ tą dobrą 😉
Jak na razie dwa dni w trasie i zaczynamy się docierać.

Skrótowo, bo czas nas goni a klawiatura męczy – jutro na tych hondkach powinniśmy przekroczyć granicę z Laosem w miejscowości Lao Bao.
Później na południe do tzw. krainy 4 tys. wysp, czyli Mekong.
Możliwe kilka dni przerwy w blogowaniu, bo jak patrzymy na mapę to zastanawiamy się czy damy radę gdzieś się tam przespać a problem internetu schodzi na raczej abstrakcyjnie odległy plan.
Podejrzewam że następna relacja z Pakxe.

Hawk

Założyciel bloga, podróżnik, osioł.